Narcyzm – adaptacja do braku

„Praca z osobowością narcystyczna” – warszat prowadzony przez Małgorzatę Lambert.

Narcyzm jest jedną z najbardziej dramatycznych form samotności. W tym wpisie dzielę się kilkoma refleksjami z warsztatów poświęconych pracy z osobami o narcystycznej organizacji.

Z perspektywy psychoanalizy dziecko nie rodzi się jako „czysta karta”. Już od początku jego psychika jest pełna bardzo podstawowych, trudnych do nazwania uczuć – między innymi lęku przed rozpadem czy zniknięciem, który nie wynika jeszcze z żadnego konkretnego doświadczenia, ale jest jakby zapisany w naszym wnętrzu od samego początku.

Na tym wczesnym etapie życia umysł radzi sobie z emocjami w bardzo prosty, instynktowny sposób. Działa jakby według dwóch mechanizmów:

  • wyrzuca na zewnątrz to, co trudne i przerażające (czyli projektuje),
  • albo wchłania to, co na zewnątrz, próbując z tego zbudować coś bezpiecznego wewnątrz siebie (czyli introjektuje).

W pierwszych miesiącach życia dziecko próbuje przetrwać w świecie, który dopiero zaczyna rozpoznawać.

 Dziecko przychodzi na świat z potrzebą bycia zauważonym, odzwierciedlonym, poczutym. W  sytuacji, w której dziecko nie ma do kogo mówić swoim prawdziwym „ja” zaczyna przystosowywać się do emocjonalnego braku. Tworzy fałszywe self – maskę, która nie odzwierciedla jego wnętrza, ale pomaga zyskać choćby minimalny kontakt z otoczeniem.

To fałszywe ja może być „grzeczne”, „silne”, „zawsze uśmiechnięte” – takie, jakiego potrzebują inni. Nie jest wyrazem autentyczności, ale formą obrony i strategią przetrwania. Dzięki niemu dziecko może zdobywać odrobinę uwagi, miłości, poczucia bezpieczeństwa – nawet jeśli wszystko, czego naprawdę potrzebuje, pozostaje w cieniu.

To kompensacyjne ja daje iluzję wyjątkowości, ale nie daje witalności. Zamiast być, trzeba błyszczeć. Zamiast kochać, trzeba podziwiać. Wielkościowe self łączy się z iluzją mocy, nieomylności i niezależności – a tymczasem służy unikaniu bólu bycia niedostatecznie ważnym, niewidzialnym, zależnym.

Wielkościowe self daje pozory spójnej tożsamości, ale ma wysoką cenę. Aby utrzymać ten wyidealizowany obraz, jednostka musi nieustannie dewaluować innych – umniejszać ich znaczenie, wartość, emocje. I tu pojawia się kluczowy problem: jeśli inni są zdewaluowani, nie można już od nich niczego przyjąć.

Nie ma wtedy mowy o internalizacji – czyli procesie, w którym przejmujemy cechy, wartości, bezpieczeństwo od ważnych dla nas osób. Skoro inni są nieważni, głupi, słabi czy godni pogardy, nie mogą być żadnym źródłem emocjonalnej zmiany. To emocjonalna pułapka: życie w świecie, w którym nikt nie jest wystarczająco dobry, by coś wnieść, a jednocześnie brak kontaktu z prawdziwym sobą, by się rozwijać.

W ten sposób mechanizmy obronne, które miały chronić przed bólem i brakiem, stają się fundamentem narcystycznych zaburzeń. Osoba przestaje czuć się bezpiecznie przy innych, chyba że ci inni służą jej do wzmacniania wyidealizowanego obrazu siebie.

Z czasem struktury obronne, które pierwotnie służyły adaptacji do emocjonalnego braku, stają się źródłem chronicznej izolacji i sztywności w relacjach. Strategia, która miała chronić przed zranieniem, ogranicza możliwość autentycznego kontaktu – zarówno z innymi, jak i z własnym wewnętrznym światem.

W perspektywie terapeutycznej istotne staje się przywracanie funkcji kontaktu z realnym obiektem – takim, który nie musi być idealny, ale wystarczająco stały, responsywny i emocjonalnie obecny. Proces leczenia polega więc nie na rozbijaniu struktur obronnych siłą, lecz na stworzeniu warunków, w których prawdziwe self może bezpiecznie wyłaniać się z ukrycia.

W psychoterapii narcyzm często odsłania się nie przez wielkość, ale przez kruchość. Pacjent narcystyczny, gdy obrony przestają działać, może nagle zostać zalany wstydem, poczuciem bycia nikim, wewnętrzną pustką. Wtedy wielkościowe self nie daje już ochrony – pozostaje coś, co dopiero może zacząć żyć, jeśli zostanie dostrzeżone, przyjęte, zrozumiane.

Ilustracja – Pablo Picasso ” Dwie kobiety na ulicy” .