Fundację Daruma stworzyłam w 2012 roku. Wioleta Fałowska dołączyła do zarządu w 2014 r. i swoją wiedzą w zakresie finansów wspierała nas przez te wszystkie lata. Sama nazwa Fundacji została wybrana podczas burzy mózgów i od samego początku przyciągała swoją jędrnością, siłą brzmienia i uniwersalnym przesłaniem.

Niepozorna figurka darumy, z ciężkim środkiem i pustym wnętrzem, okazała się symboliczną metaforą wytrwałości i powrotu do równowagi. To właśnie ta figura, niegdyś traktowana przede wszystkim jako ciekawy symbol kulturowy, z czasem zaczęła nabierać dla nas głębszego znaczenia – wraz z rozwojem Fundacji i doświadczeniami, które przynosiła codzienna praca z drugim człowiekiem.
Podróż do Japonii, którą odbyła w tym roku Wioleta – członkini Zarządu Fundacji, okazała się nieoczekiwanym domknięciem tego kręgu. Spotkanie z krajem, z którego pochodzi symbol Darumy, nadało naszej nazwie nową głębię – pełniejszą, bardziej cielesną i zmysłową.

Podróż przypadła na czas Hanami – święto obserwowania kwitnienia wiśni. To moment, kiedy Japończycy spotykają się pod sakurą, aby razem patrzeć na to ulotne zjawisko. Kwitnienie wiśni trwa zaledwie chwilę i właśnie tę chwilowość się celebruje. Tysiące ludzi zawiesza codzienność, żeby razem cieszyć się tym, co zaraz zniknie. Japonia nie zatrzymuje przyrody, pozwala jej przemijać z wdziękiem, w zgodzie z rytmem, który nie należy do człowieka.
Efemeryczność w przyrodzie nie jest wyjątkiem, lecz regułą — wszystko przemija, a właśnie dzięki temu staje się cenne. Japońska kultura nie tylko to akceptuje, ale czyni z efemeryczności fundament swojej estetyki, duchowości i codziennego życia. Tam, gdzie Zachód może próbować zatrzymać czas, Japonia pozwala mu płynąć — z wdziękiem, melancholią i głębokim szacunkiem. W Japonii nie ma tej rozpaczy wobec przemijania. Tam czas nie jest wrogiem, a to, co stare, nabiera wartości — zarówno w odniesieniu do ludzi, jak i przedmiotów.
Obecność człowieka i żywa, efemeryczna przyroda współistnieją w absolutnej harmonii, nic nie musi dominować. Podobnie nowoczesność nie przesłania tradycji. Nie wypiera jej, nie unieważnia. Raczej splata się z nią, tworząc coś, co trudno jednoznacznie nazwać – ale łatwo poczuć.

W cieniu nowoczesnych budynków trwają drewniane herbaciane domy,
bramy shinto i świątynie, z których od wieków nie usunięto ani kropli patyny.
Tu nic nie musi być nowe, by było znaczące. Dwa porządki, które się nie wykluczają. Jedno światło nie gasi drugiego.

Po zmroku ulice Tokio błyszczą neonami, ekrany witryn pulsują obrazami, a sygnały dźwiękowe wydają się niemal uprzejme. Technologia jest tu subtelnie obecna. Inteligentna, dostrojona do ludzkiego rytmu, czasem aż zaskakująco łagodna. Jej celem wydaje się nie dominacja, lecz dopasowanie. Wygoda w wersji cichej, bezszelestnej.

Wieżowce i ekrany jarzą się całą dobę, ale nie ma w tym agresji. Światło nie oślepia, tylko prowadzi – precyzyjnie zaprojektowane, rytmiczne, reagujące na ruch, krok, spojrzenie. Technologia jest wszechobecna, ale nie narzuca się – jej zadaniem nie jest zdominować, lecz dopasować się do człowieka z niemal intuicyjną miękkością.

Japońskie upodobanie do wizualnego bogactwa nie jest chaosem, lecz formą świadomego, zmysłowego doświadczania. Prowadzącą do żywego zachwytu, a nie przebodźcowania. Wszystko to wydaje się być komponowane z taką precyzją, że odbiór nie prowadzi do zmęczenia – lecz właśnie do zachwytu. Do lekkiego oszołomienia, które ożywia zmysły, ale ich nie przeciąża.
Może właśnie dlatego wiele osób doświadcza w Japonii stanu, który trudno nazwać: stanu bezwysiłkowej obecności w środku wizualnej intensywności.
Nawet intensywność jest tam harmonijna – rytmiczna, uporządkowana, bez chaosu. Winda otwiera się, zanim zdążysz się zniecierpliwić. Dźwięk informuje, nie rozprasza. Ruch, choć nieustanny, nie szarpie.

W tym wszystkim jest coś głęboko zmysłowego. Jakby przestrzeń była świadoma ciała. I być może dlatego właśnie Japonia, mimo gęstości bodźców, daje tak głęboki odpoczynek. Ciało nie musi się bronić – może czuć i przetwarzać w swoim tempie.
Dotąd widziałam w Darumie głównie symbol wytrwałości – „siedem razy upaść, osiem razy wstać”. Dziś czuję, że to także znak delikatnej równowagi, która nie polega na braku trudności, ale na umiejętności odnalezienia porządku w ich środku.
Fot. Wioleta Fałowska.
Dodaj komentarz